Teksty dłuższe i te, których nie ma na stronach autorskich



Witold Englender – Jastrzębie-Zdrój

Neratov 2004-2014
Są takie miejsca, do których się wraca.
I my mamy takie, do którego staramy się, od kilkunastu lat, przyjeżdżać przynajmniej raz w roku. Znajduje się na obrzeżu Kotliny Kłodzkiej, niedaleko od granicy polsko-czeskiej.
Granicę stanowi rzeka, Dzika Orlica, to tam zrobiłem ongiś zestaw otworkowy „Zemska Brana”, a powolutku przygotowuję następny – „Dirkova Divoka Orlice”.
Po czeskiej stronie można zobaczyć wiele naprawdę ciekawych (i fotogenicznych) obiektów, ale dla nas przede wszystkim, i ponad wszystko, ważny jest kościół w Neratovie.
Powstał w XVI wieku, jako drewniany, ale wraz ze wzrostem znaczenia Neratova (wtedy Bärenwald), był przebudowywany i rozbudowywany, a w 1723 zaczęto budowę w tym miejscu nowego, murowanego, barokowego kościoła wg projektu Włocha G. B. Alliprandiego. Skąd ta popularność małej wioski w Górach Orlickich? W XV wieku założono tam hutę szkła, ale to właśnie kościół pielgrzymkowy z cudownym źródełkiem, a później cudowny posąg Matki Boskiej, wyrzeźbiony przez pastora z Rokytnic, spowodowały napływ pątników. Podobno w ciągu 300 lat stwierdzono tam ponad 400 cudownych ozdrowień.
W dodatku kościół ma swojego ducha. Główny budowniczy (Carl Antoni Reina) spadł w 1730 roku z rusztowania łamiąc sobie kark i zabrał się do straszenia. Robił to tak dobrze, że trzy lata później zamurowano drzwi w prezbiterium, przez które miał przechodzić. Dziwny to był duch, któremu trochę cegieł przeszkadzało w poruszaniu się.
Kościół po II wojnie światowej uległ zniszczeniu przy wydatnej wiadomej bratniej pomocy. Spalił się prawie całkowicie, spłonęła dzwonnica, wieża zegarowa i cały dach. Zostały tylko zewnętrzne ściany. Rozpoczęty remont kościoła zastopowały władze w 1956 roku, a już w 1960 roku zapadła decyzja o zburzeniu kościoła, na co zgodę, rzecz jasna, wydał też konserwator zabytków. Powtórzyło się to 1973 roku, ale na szczęście w obu przypadkach władzom zabrakło pieniędzy.
Ustrój się zmienił.
W 1989 roku kościół został wpisany na listę zabytków kultury i rozpoczęto renowację.
Zrobiono to w sposób nietypowy. Wnętrze pozostawiono w stanie surowym, a pierwotny wygląd przywrócono tylko południowej ścianie zewnętrznej. Całość pokryto szklanym dachem. Sprawia to niesamowite wprost wrażenie – kamienne ściany, prosty ołtarz, wiszący wysoko krzyż, a całość równomiernie przez słońce oświetlona.

Po tym przydługim wstępie pora przejść do sedna. W rogu, niedaleko ołtarza, tuż przy ławkach, stoi sobie grupa niewielkich postaci. Za pierwszym razem nie wiedzieliśmy, co one tam robią. Okazało się, że ilustrują słowa Ewangelii z niedzielnej mszy. Co tydzień zmienia się układ, a z czasem przybywają nowi uczestnicy. Są ubrani w stroje z czasów biblijnych, twarze mają tylko zaznaczone, bez żadnych szczegółów. Spokojnie pozują do zdjęć, niewiele się ruszają, należy tylko poczekać, aż w kościele będzie pusto, nie będzie wiernych ani licznie pojawiających się turystów. Jednak fotografowanie ich nie jest, jakby się wydawało, aż takie łatwe. Niewielka powierzchnia, czasami duży tłok postaci, zwłaszcza w scenach czynienia cudów (jak w życiu, gapie się zbiegają) i gdzie tu wstawić aparat, żeby nie przeszkadzać. Ale aktorzy są na szczęście cierpliwi.
Dlatego podczas każdego pobytu w tamtych stronach staram się ich fotografować.
Zestaw jest ze zdjęć wykonanych w latach 2004-2014. W tym roku znów byliśmy tam w jesieni, znów zrobiłem kilka otworków, ale to już poczeka na następną okazję - może rozszerzenie cyklu, a może nowy, po latach.

Posłowie, czyli – trzeba tu dodać...
Trzeba tu dodać, że nie jest to sztuka dla sztuki, ale postacie te mają swoje, bardzo ważne, zadanie.
W Neratovie istnieje szkoła podstawowa dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Uczy się tam zwykle 12 dzieci w dwóch klasach. To dla nich, przede wszystkim, jest ta ilustracja Ewangelii, dla lepszego zapamiętania i zrozumienia. Pomysł doskonały, a w założeniu przypominający nieco, częste w kościołach średniowiecznych i wcześniejszych, freski naścienne, które też miały przybliżyć poznanie Biblii.




Matthias Hagemann - Berlin - Germany

100 Kilometers
Following the traces of the Death Marches from Auschwitz with a Camera Obscura

During winter 2015, on occasion of the 70th anniversary of the Death Marches from Auschwitz, the German artist Matthias Hagemann (*1967) marches for four days on his own from Auschwitz (Oswiecim) via Gliwice towards Blechhammer (Blachownia Slaska) in South Poland.

THE DEATH MARCHES OF 1945

In early 1945 the German SS in command of Auschwitz and his sub-camps faced the advancing Soviet Army, so on January 17 they marched around 60.000 prisoners out of these camps. They headed to remaining train stations, trying to escape in freight carriages originally designed for cattle. Some evacuation columns faced two-day walking distances, others even marched for four days , each day stage about 30km long. The prisoners, among them jews, POWs and others, were pushed on the freezing cold country roads in groups about 100 to 3.000 men and women each. Mainly they wore thin clothing, bad shoes and had almost no food supply.
Everybody who could not keep pace or tried to escape was directly executed by gunshot commandos. Some SS officers called these victims on the road „milestones of the SS”. During the few day about 15.000 prisoners paid with their life for the operation. Countless sick and week were shot in the camps, murdered on the track, others starved and froze to death on the route or in the train cars.

70 YEARS AFTER

During end of winter 2015 I start to follow the prisoners tracks for more than 100 kilometers. I investigated the route before by scientific literature and the archives of Auschwitz. The march starts at the extermination camp AUSCHWITZ-BIRKENAU. The four day stages base on 1945 marches via Mikolow, Gliwice, Sierakowice to the concentration camp Blechhammer. Every stage lasts from early morning until sunset.
Walking on my own, I search out historical places and situations with the pinhole camera: camps, railway tracks, forests, barns, country roads, further wayside crosses, town signs and jewish cemeteries.
Roadside ditches, bridges and small creeks make me remember the places where often corpses of the shot prisoners were dumped. From time to time, a mass grave can be spotted on the route. The final destination of the march is the BLECHHAMMER concentration camp. Here, concrete watch towers, fence posts and the old crematorium are scattered into an open forest area. Even today, they tell the stories of suffering and horror of those winter days in 1945.
My pinhole camera shows all traces somehow blurred and abstract, from a dense emotional perspective. The rough chemical development method with amorphous stains strengthens the mysterious approach of forgotten history.




Michalina Hendrys

Teksty do projektów:

Autoportret

Dyplom Magisterski / 144 x 252 cm

Do stworzenia pracy wykorzystałam technikę wielootworkową. Zaprojektowałam specjalny aparat i wymienne matryce, z których później stworzyłam książkę. Udało mi się wypracować rozmieszczenie otworków w tak precyzyjny sposób, by ich zagęszczenie tworzyło jaśniejsze i ciemniejsze partie obrazu. Poprzez bardziej lub mniej nakładające się multiplikacje. Projekt złożyłam z wielu prostokątów, każdy z nich jest skanem w skali 1:1 papieru fotograficznego. Montaż zastosowałam jedynie w czerniach, czyli poza właściwym obrazem. Po to, aby połączyć fragmenty obrazu naświetlane w różny sposób. Istotny był dla mnie proces powstawania pracy, czasochłonne dziurkowanie matryc, naświetlanie, wywoływanie i składanie było dla mnie jak wdrapywanie się na wielką górę, krok po kroku. Wybrałam Matterhorn, który jest uważany za najpiękniejszą górę świata, ponieważ jest to góra symbol, ikona, ukazująca naturę, jako piękną i niebezpieczną jednocześnie. Praca ta jest poszukiwaniem własnej drogi w życiu i sztuce, próbą wtopienia się w naturę, z którą jestem mocno związana, jest to mój autoportret.

Niebo Zimowe

50 x 50 cm

Próba wykorzystania kamery otworkowej, a dokładnie kamer wielootworowych w celu stworzenia nietypowego portretu rodzinnego. Otworki rozmieszczone zostały tak, by powstałe dzięki nim obrazy tworzyły poszczególne gwiazdozbiory. Chciałam wykorzystać cechy kamer wielootworkowych w taki sposób, by nie służyły jedynie prostej multiplikacji obrazu, lecz pełniły istotną rolę w projekcie. Sfotografowałam bliskie mi osoby, każda z nich tworzy na niebie własną konstelację.

Portret

100 x 80 cm


Jest to jedna z pierwszych prac wielootworkowych, w której eksperymentowałam z rozmieszczeniem otworków, tak by tworzyły jaśniejsze i ciemniejsze partie obrazu. Tworząc ją zastosowałam jednak montaż cyfrowy. Było to konieczne by stworzyć spójny obraz bez podziałów, i uniknąć efektu karykatury.

Wewnątrz i … Wewnątrz

Fotografia cyfrowa wykonana w pokoju zamienionym na camerę obscurę. Dokumentacja naturalnej projekcji pokoju wewnątrz innego pokoju.

Remont

Fotografia cyfrowa wykonana wewnątrz pokoju zamienionego na camerę obscurę.

3D

Fotografia cyfrowa wewnątrz pudełka zamienionego na camerę obscurę anaglifową (2 otworki z filtrami kolorowymi). Po założeniu okularów do anaglifów obraz jest trójwymiarowy.


Multimedia:


Sny Prawdziwe

Dyplom Licencjacki / 10:54 min

Film składa się ze zdjęć poklatkowych wykonanych w różnych przestrzeniach zamienionych na camery obscury. Są to: iglo, ambona, jaskinia, namiot, łódź i przyczepa kempingowa. Podobnie jak w pozostałych moich projektach opartych na działaniu zjawiska camery obscury, staram się ukazać magiczny aspekt fotografii. Występuje ona samoistnie w naturze i jest wszechobecna. Wystarczy wewnątrz zamkniętej, zaciemnionej przestrzeni stworzyć mały otwór, aby móc podziwiać ruchome projekcje rzeczywistości. Odwrócony widok świata zewnętrznego projektuje się wewnątrz pomieszczenia zamienionego na camerę obscurę, więc dwie przestrzenie stapiają się w jeden niezwykły obraz. Wybrane przeze mnie przestrzenie są po części schronieniami, ukrywając się wewnątrz jestem równocześnie obserwatorem świata zewnętrznego oraz tłem do projekcji natury. Jest to w pewnym sensie praca o mnie, o moim głębokim związku z naturą. Przebywając wewnątrz przestrzeni, w których odbywa się niesamowita gra świateł, czuję się jak w magicznym świecie. Jest to o tyle niezwykłe, że obrazy, choć są porozciągane i odwrócone, nadal pozostają realistyczne, a ja wtapiając się w nie, czuję się bezpiecznie jak we śnie.

Widzialne – Niewidzialne

Film poklatkowy z fotografii wykonanych w pokoju zamienionym na camerę obscurę.

03:43 min

Obrazy są wszędzie, a natura jest najwspanialszym artystą. Fotografia za to jest mocno związana z naturą, a właściwie pochodzi od natury. W fotografii tkwi element magii, zwłaszcza w fotografii otworkowej. Zjawisko camery obscury występuje samoistnie w naturze, tworzy ona najbardziej realistyczne projekcje, dlatego manipulując nimi można uzyskać najciekawsze iluzje. Natura kontroluje proces widzenia operując światłem i cieniem. Ja z jednej strony oddaję hołd naturze umożliwiając jej tworzenie ruchomych projekcji oraz dokumentując je, z drugiej jednak strony staram się zmienić bieg rzeczy i przejąć kontrolę nad procesem widzenia. Za pomocą białej i czarnej farby, na zmianę uwydatniam i ukrywam projekcje natury. Staram się ukazać magiczny aspekt natury i za pomocą białej farby tworzę własny kolorowy ruchomy obraz rzeczywistości. Dowolnie zmieniam kąt widzenia, ostrość, rozciągam go i naginam, a za pomocą farby nadaję mu nowe ramy. Igram z naturą.



Paweł Janczaruk - Zielona Góra

Miasto ognia

W Żorach pojawiłem się, w 2005 roku, przy okazji Ogólnopolskiego Festiwalu Fotografii Otworkowej, kiedy to wraz z Witoldem Englenderem odwiedziliśmy tutejszy Dom Kultury. Prezentowana była w nim jedna z wystaw festiwalowych. Przyznam się, że oprócz budynku Domu Kultury nic z miasta nie zapamiętałem, chociaż przeszliśmy się przez jego centrum. Drugi mój pobyt związany jest z III Żorskim Plenerem Fotograficznym w 2012 roku, na który zostałem zaproszony przez Marka Karasia. Od tego momentu odwiedzam Żory corocznie.

W 1258 roku pojawiła się nazwa wsi Żory. Książę opolsko-raciborski Władysław 24 lutego 1272 roku podpisał umowę, o przejściu wsi pod jego władzę oraz o lokacji miasta. Już wtedy miało ono owalny kształt z prostokątnym rynkiem, dwiema bramami i murami. W księdze łacińskiej „Liber fundationis episcopatus Vratislaviensis” spisanej w latach 1295-1305 miejscowość wymieniona jest jako Zary. Polską nazwę Żary, oraz niemiecką Sohrau, wymienił śląski pisarz Józef Lompa, w 1847 roku, w książce „Krótki rys jeografii Szląska dla nauki początkowej”. Nazwę w gwarze śląskiej Żory, w 1896 roku, wymienia Konstanty Damrot w książce o nazewnictwie na Śląsku. Katalog herbów niemieckich, wydany w 1898 roku, określa polską nazwę jako Zar.

Był upalny sierpień, z nieba lał się żar. Spacerując po centrum, zauważyłem, że nie zachowała się stara zabudowa, chociaż centrum zamyka się w obrębie dawnego obrysu. Niemal cały czas pleneru spędziłem w obrębie centrum. Pamiętam liczne rozmowy z Markiem, kiedy to siedzieliśmy w ogródku na rynku, pytałem go o etymologię nazwy, oraz o losy miasta podczas wojny. Wyjaśnił mi, że nazwa pochodzi od żaru ognia, ponieważ miasto często płonęło. Również opowiadał, jak to podczas II Wojny Światowej, Żory zostały niemal doszczętnie zburzone. Marek pokazał mi też budowę Muzeum Ognia, które planowano wyłożyć miedzianą blachą, symbolizującą płonący ogień.

Żory nawiedzały liczne pożary. W 1552 roku spłonęła połowa miasta, w 1661 roku drewniany kościół, a 11 maja 1702 roku doszczętnie drewniana zabudowa. W tym pożarze zginęła większa część mieszkańców. Dla uczczenia tej tragedii mieszkańcy postanowili co roku, na pamiątkę tego dnia wyruszać w procesji z pochodniami, by uchronić miasto od kolejnych pożarów. Święto to obchodzone jest do dziś. W 1807 roku spłonął ponownie kościół. Do historii pożarów nawiązuje otwarte w 2014 roku Muzeum Ognia. To podczas rozmów z Markiem narodziła się we mnie koncepcja wystawy. Już rozumiałem dlaczego domy w centrum są nowe i co najwyżej jednopiętrowe. Już wtedy wiedziałem gdzie mam udać się z kamerą otworkową i co sfotografować. To po rozmowie z nim podjąłem decyzję o tym, że fotografie skopiuję w dawnej technice - cuprotypii. Cuprotypia oparta jest na związkach miedzi, a odbitki mają odcień ceglano-czerwony. Niczym ogień palonego miasta.



Marek Jasiński - Warszawa

Solarigrafia... Obrazy malowane Słońcem

Solarigrafia... Obrazy malowane Słońcem. Plasterki wycięte z czasoprzestrzeni. Obserwacje niedostrzegalnego. Kosmos uwięziony w puszce. Dzień, tydzień, miesiąc, kwartał, pół roku, rok. Nieubłagany upływ czasu zaklęty w papierze. O obrotach ciał niebieskich...

Powrót do korzeni Fotografii. Camera obscura, materiał światłoczuły. Tylko tyle i... aż tyle. Pierwsza fotografia Niecephore'a Niepce'a - światłoszczelne pudełko z otworkiem, płytka pokryta asfaltem syryjskim, wielogodzinne naświetlanie, widok z okna, rok 1826. Prawie 200 lat później Sławek Decyk i Paweł Kula używają takiej samej kamery i współczesnego papieru światłoczułego, który samoistnie ciemnieje pod wpływem światła. I tylko jeden szczegół więcej - ślad pozostawiony przez Słońce w czasie wielodniowych naświetleń. Pierwotnie projekt „Solaris” miał rejestrować wędrówkę Słońca po niebie pomiędzy przesileniami. Szybko jednak wyszedł poza postawione ramy i zyskał popularność na całym świecie. Solarigrafia, bo tak nazwali tę technikę, zaczęła być używana do rejestrowania obrazów w czasie krótszym i dłuższym niż rytm wyznaczony przez podróż Ziemi po orbicie. Rejestracja procesów nie podlegających normalnej percepcji. Wzrost roślin, budowy, rozbiórki, zmiany niedostrzegalne w codziennym pośpiechu. Kondensacja czasu do wymiaru właściwego fotografii, a jednocześnie tak różnego od tej fotografii, do której jesteśmy przyzwyczajeni.

Solarigrafia to wyjście w teren, polowanie na przestrzeń, światło, czas. Ciągła walka z przyrodą, z ludźmi, ciekawością popychającą do bezinteresownej destrukcji. Przyroda jest bezwzględna, błyszczące oko kamery przyciąga ptaki z ostrymi i twardymi dziobami. Deszcz zalewa otworek, woda wdziera się do wnętrza, mokra i rozgrzana emulsja spływa, żelatyna porasta grzybem. Mróz, wiatr i woda osłabiają mocowanie, ale i tak największym wrogiem jest człowiek. Nieznany przedmiot wzbudza ciekawość, popycha do zerwania i... tu kompletne zaskoczenie. Z niemałym trudem oderwany walec nie jest tym, czym wydawał się być - lekki, pozornie pusty, wzbudza strach. Zostaje wyrzucony, zdeptany, rozerwany... Zdarza się, że wyrwany ze środka papier poniewiera się obok, deptany przez przechodniów. Czasem, z nieodgadnionych pobudek, kamera zostaje wypchana zwykłym papierem i wraca na swoje miejsce. Czasem w nienaruszonym stanie zostaje odwieszona w to samo miejsce po kilku dniach... Czasem przepada bez śladu. Zupełna nieprzewidywalność. Codzienne doglądanie, czy jeszcze wisi, wahanie, czy zdjąć już teraz, czy naświetlać jeszcze jeden tydzień, przeszukiwanie okolicy, gdzie mogła zostać porzucona.... Czy wręcz przeciwnie, pozostawiona na cały rok na pastwę losu, ze świadomością, że jeśli cokolwiek się stanie będzie nie do odzyskania. Dreszcz emocji towarzyszący wyciąganiu papieru z puszki, większy niż ten, który towarzyszy wyciąganiu mokrej kliszy z koreksu.

Camera obscura, zwykłe pudełko z otworkiem, najprostszy układ optyczny znany od wieków, opisany przez Leonarda da Vinci. Światło wpadające do wnętrza tworzy obraz, pomniejszony i odwrócony. Przez stulecia camera obscura, z tylną ścianką zastąpioną matówką, służyła malarzom, pozwalając na uchwycenie perspektywy, pomagając w „wiernym” oddaniu rzeczywistości. Po wynalezieniu materiałów światłoczułych pozwoliła na rejestrowanie i późniejsze utrwalenie obrazu świata znajdującego się przed otworkiem. Fotografia. Obiektyw. Aparat. Coraz doskonalsze materiały, coraz krótsze czasy naświetlania. Coraz więcej obrazów, pośpiech, masowość, dewaluacja. Zatrzymać się. Poczuć to, od czego chcieli uciec pionierzy. Wydłużyć naświetlania do granic możliwości materiału, zatrzymać upływ czasu na jednym kawałku papieru. Zobaczyć niedostrzegalne.

Światłoszczelny pojemnik, kawałek papieru światłoczułego, to wszystko, czego potrzebujemy. Przyda się jeszcze kawałek cienkiej blaszki lub folii aluminiowej, igła, czarna taśma izolacyjna. Na kamerę otworkową możemy wykorzystać puszkę (po kawie, ciastkach, napoju), czarny pojemniczek po kliszy (lub dwa, sklejone ze sobą), kawałek rury kanalizacyjnej, cokolwiek innego wymyślimy. Dobrze jest wyczernić wnętrze pojemnika by uniknąć odblasków od metalowych ścianek, na przykład używając czarnej matowej farby w aerozolu. Otworek wygodnie jest wykonać w blaszce, którą później nakleimy przy pomocy czarnej taśmy izolacyjnej na większy otwór wycięty w pojemniku. W tym celu wykorzystamy igłę krawiecką, możliwie najcieńszą. Folię aluminiową wystarczy nakłuć czubkiem igły. Grubszą bądź twardszą blaszkę nakłuwamy z jednej strony igłą, po czym pilniczkiem do paznokci albo drobnoziarnistym papierem ściernym zeszlifowujemy powstałą wypukłość. Nakłuwamy z drugiej strony i ponownie zeszlifowujemy. Powstałą dziurkę możemy powiększyć igłą o znanej średnicy. Znakomicie do tego celu nadają się igły insulinowe - te o średnicy 0.25 mm i 0.3 mm można bez problemu nabyć w aptece. Ważne jest, by otworek miał równą krawędź (przyda się silna lupa, by to sprawdzić) i wykonany był w jak najcieńszej blaszce. Zeszlifowana podczas wykonywania otworka blaszka z puszki po napoju jest wystarczająco cienka. Można spróbować zdobyć od jubilera kawałek cienkiej blaszki srebrnej lub złotej, a otworek zlecić do wykonania grawerowi posługującemu się laserem. Średnicę otworka da się wyliczyć korzystając ze specjalnych tabel bądź programów dostępnych w Internecie. Dla kamer wykonanych z pojemniczków po kliszach lub puszek po napojach możemy uznać, że optymalna średnica to 0.3 mm.

Papier światłoczuły, który włożymy do kamery, to zwykły, srebrowy papier do fotografii czarnobiałej (papiery do fotografii kolorowej raczej się nie nadają - zbyt słabo ciemnieją pod wpływem światła), przeznaczony do klasycznej obróbki w kuwetach (my oczywiście nie będziemy go wywoływać, przy tak długich czasach naświetlania wywołanie spowodowałoby całkowite zaczernienie papieru). Możemy użyć papierów Fomy, Agfy, Kodaka, Ilforda, jak również papierów mniej znanych producentów, czy też dawno wycofanych z produkcji (jak FotonBrom), zarówno stało- jak i wielogradacyjnych. Każdy z tych papierów wystawiony na działanie światła ciemnieje w inny sposób, dając słabsze lub mocniejsze zaciemnienie, w różnym kolorze - fioletowym, różowym, niebieskim, brązowym. Papier może być przeterminowany, nie wpływa to na jego przydatność, co najwyżej może dawać nieoczekiwane efekty barwne. Lepszy jest papier matowy niż błyszczący, gdyż ten ostatni będzie dawał silne odblaski wewnątrz kamery, zwłaszcza tej w kształcie walca.

Przycinamy papier tak, by zmieścił się do wnętrza kamery nie zasłaniając otworka. W kamerach walcowatych owijamy papier prawie po całym obwodzie. W kamerach z płaską ścianką przycinamy go do wymiaru ścianki naprzeciwko otworka. Możemy też z papieru światłoczułego skleić model sześcianu lub innej figury przestrzennej, pamiętając, by emulsja skierowana była do wnętrza, by padało na nią światło przedostające się przez otworek. Po włożeniu papieru do wnętrza dobrze jest podkleić krawędzie do ścianek puszki, by nie przesuwał się w środku pod wpływem wilgoci czy temperatury. Oczywiście, nie musimy tego wszystkiego robić w ciemni, przy bezpiecznym oświetleniu. Wystarczy zacieniony pokój, słaba żarówka, ważne, by na papier nie padało bezpośrednio światło słoneczne lub ze świetlówek energooszczędnych, gdyż ściemnieje, zanim zdążymy go umieścić w kamerze. Mocujemy dekielek i oklejamy go czarną taśmą izolacyjną tak, by światło mogło wpadać jedynie przez otworek. Z kawałka taśmy wykonujemy również „migawkę”, którą nakleimy na otworku, a usuniemy dopiero po umocowaniu kamery w upatrzonym miejscu. Warto również okleić bądź pomalować kamerę z zewnątrz tak, by nie wyróżniała się z otoczenia, w którym planujemy ją pozostawić. Znakomicie do tego nadają się różnokolorowe taśmy izolacyjne.

Najtrudniejsze zadanie dopiero przed nami - musimy znaleźć miejsce z odpowiednim widokiem, wystarczająco skryte przed ciekawskim wzrokiem, i trwale, stabilnie, przymocować tam kamerę. Otworek kamery powinien celować w takim kierunku, by przynajmniej przez część dnia padały na niego bezpośrednio promienie słoneczne. Samą kamerę możemy przymocować na przykład do murków, barierek, krawężników, drzew, słupów, czy nawet znaków drogowych - ważne, by nie rzucała się w oczy i nie przyciągała ciekawskiego wzroku. Do zamocowania możemy użyć taśmy izolacyjnej lub opasek zaciskowych do kabli elektrycznych (jeśli przyczepiamy do prętów), taśmy dwustronnie klejącej, magnesów neodymowych (jeśli mocujemy do stalowych słupów, barierek itp.), ośmiorniczki (pod warunkiem, że kleimy do suchych powierzchni i w ciągu najbliższych godzin nie spadnie deszcz ani nie osiądzie rosa), czy poxiliny (ta jest doskonała, tylko wymaga podklejenia do kamery kilku zapałek lub wykałaczek, by mogła się do nich przylepić, i niestety brudzi palce, mogąc powodować podrażnienia skóry - warto mieć przy sobie chusteczkę nasączoną alkoholem). Problem sprawi klejenie w mróz lub deszcz - wówczas klej albo w ogóle nie złapie, albo w krótkim czasie kamera odpadnie - w takich warunkach warto poszukać sposobów czysto mechanicznych - jak opaski czy magnesy. Dobrym, ale mającym zastosowanie tylko przy relatywnie krótkich naświetlaniach, sposobem jest przymocowanie kamery do długiego gwoździa i wbicie go w ziemię przy ścianie budynku, pod krzakiem czy w innym dyskretnym miejscu.

Puszki można mocować w różny sposób - pionowo, poziomo, otworkiem skierowanym w poziomie, do góry, na ukos. Każdy z nich da zupełnie inną geometrię obrazu, każdy będzie ciekawy. Można również zrobić otworek w dekielku i skierować go w górę albo w bok.

Jeśli chcemy uchwycić trajektorię Słońca w czasie czerwcowego przesilenia, warto pamiętać o kilku sprawach. Przede wszystkim, odległość otworka od jednego z dekielków musi być przynajmniej dwukrotnie większa niż średnica puszki - wynika to z wysokości, na jakiej góruje Słońce na szerokościach geograficznych w Polsce. Im bliżej bieguna północnego, tym ta odległość może być mniejsza. Im bliżej równika, tym powinna być większa, zaś na samym równiku otworek powinien celować w Zenit. Nie musimy kierować otworka zawsze na południe, możemy wycelować na wschód, zachód, nawet na północ w czasie przesilenia letniego. Im bliżej bieguna, tym ślady kreślone przez Słońce będą ciekawsze, może kiedyś ktoś umocuje puszkę na biegunie, celując otworkiem równolegle do osi Ziemi?

Po zakończeniu naświetlania (po miesiącu, kwartale, półroczu, roku) delikatnie wyciągamy papier (również w półmroku lub słabym oświetleniu żarowym - choć utworzony na papierze obraz jest relatywnie trwały, to wystawienie go na działanie światła powoduje jednak powolne zaciemnianie), suszymy (często w puszce potrafi zebrać się sporo wody), a następnie odfotografowujemy aparatem cyfrowym albo skanujemy. Gdy zdecydujemy się na skanowanie, musimy tak dobrać parametry skanu, by świecąca linijka przebiegała pod papierem w czasie nie dłuższym niż kilkanaście sekund. Nie ma sensu wyciąganie maksymalnych rozdzielczości skanera, wystarczy 300DPI, przy szybkich skanerach - 600DPI. Jeśli nieszczęśliwie linijka zatrzyma się choćby na parę sekund pod papierem, pozostawi nieodwracalny ślad. Zeskanowany lub odfotografowany papier chowamy do światłoszczelnego pudełka albo czarnego foliowego worka, z którego wyjęliśmy wcześniej nienaświetlone arkusze. I tu pojawia się kontrowersyjna kwestia utrwalania negatywów - utrwalacz w znacznym stopniu osłabi obraz, pozostawiając znacznie delikatniejszy rysunek cieni i śladów Słońca, dając w zamian odporność na zaświetlenie i pozwalając na bezpieczne skanowanie. Możemy się pokusić o skopiowanie tak utrwalonego negatywu stykowo na papier i późniejsze wywołanie pozytywu.

Otrzymany dowolną metodą plik z negatywu obrabiamy dalej w dowolnym programie graficznym, który pozwala na odwrócenie kolorów i manipulacje krzywymi jasności i kontrastu. Doskonale sprawdza się tu darmowy GIMP. Z obrazka wycinamy interesujący nas kadr, odbijamy lustrzanie w poziomie (przywracając właściwą orientację kierunków) i odwracamy kolory, uzyskując dość wyblakły pozytyw. Teraz krzywymi zwiększamy kontrast, uzyskując prawie pełne czernie i białe światła oraz dostosowując półcienie. Nie ma jednego prostego przepisu - dążymy do uzyskania obrazu wyraźnego i nasyconego, ale i tak najważniejsze jest nasze odczucie. Tak przygotowany plik możemy dać do naświetlenia w labie, albo wydrukować na drukarce do zdjęć. Z papierowego negatywu 7cm x 9cm zeskanowanego w rozdzielczości 300DPI możemy bez wyraźnych strat jakości uzyskać powiększenie 24cm x 30cm.

Uzyskane w ten sposób obrazy potrafią zaskoczyć bogactwem barw, a pamiętajmy, że powstają na papierze do fotografii czarnobiałej. Czasem będą to błękity, zielenie, czasem brązy, róże, czasem kolory będą zdecydowane i intensywne, czasem będą to delikatne pastele. Czasem, co najbardziej zaskakujące, uzyskane kolory będą zbliżone do rzeczywistych - błękit nieba, zieleń traw, brąz krytych dachówką dachów, żółć śladów Słońca. Mechaniczna destrukcja, spływająca czy zagrzybiona emulsja, wnoszą dodatkowy wymiar do obrazów. Ostatnio dochodzę do wniosku, że te zniszczone obrazy, rozmijające się z oczekiwaniami, dają najatrakcyjniejsze efekty. Natura sama tworzy nieprzewidywalne, nam pozostaje jedynie sięgnąć po czas i przestrzeń schwycone do puszki.

Marek „Snowman” Jasiński




Marzena Kolarz - Kraków

ku dziecięctwu...

To seria, w której pragnę się udać w sentymentalną podróż w dzieciństwo i opowiedzieć o moich zabawach, sprawach, rodzinie i miejscach. To seria, która dojrzewała we mnie (a może ze mną) latami. Oczywiście, że nadaję jej osobisty charakter, niemniej chciałabym, żeby ogólny klimat i wrażenia były dla widzącego te zdjęcia czytelne. Chciałabym też, choć to już trudniejsze, aby można było też tam znaleźć obrazy czytane uniwersalnie. Piszę dość sucho, ale prawda jest taka, że są to bardzo emocjonalne prace.

Prac jest 13, to liczba która w dzieciństwie miała magiczną siłę i trzeba było się jej bardzo wystrzegać (należała do tych licznych dziecięcych wierzeń i wiary)! Prace opowiadają o zdarzeniach, sytuacjach, moim świecie, smutkach i radościach... i o tym, że to już minęło. A może przede wszystkim o tym. Tę nostalgię starałam się ukazać, korzystając ze starych zdjęć oraz przygotowując tła z miejsc mojego dzieciństwa. Ale pojawiają się tu też zdjęcia mojej córeczki, Rozalki. Ona ma teraz 5 lat i wchodzi powoli do tego świata, pełnego wyobraźni i magii. Bardzo często na moich fotografiach pojawiają się zwierzęta, a w szczególności owady (Robaki!). To dla mnie symbole, ale również czasem bezpośrednie odnośniki do tamtych czasów. Bliskość natury, związek z nią i chęć poznania to nieodzowny element dzieciństwa. Pamiętam, że potrafiłam godzinami wpatrywać się w idące mróweczki... nie potrzebowałam niczego więcej.

Fotografie są czarno – białe, bo mam wrażenie, że wspominam zawsze w czerni i bieli.

Z tych wszystkich przyczyn fotografia otworkowa wydała mi się ze wszelkich miar idealna do wykonania tej serii. Bo fotografia otworkowa sięga do źródeł fotografii, do zaczątków, do prehistorii. A nadto jest to tak prosta, nie wymagająca żadnych skomplikowanych urządzeń fotografia (czyli nawet dziecko może ją zrobić). No i nie da się ukryć również, że dla mnie osobiście jest zawsze rodzajem zabawy, daje ogromną radość tworzenia.

Staram się w codziennym życiu nie zapominać o tej przeszłości, bo to ona mnie ukształtowała i uczyniła tym kim jestem. Lubię zatem jedną nogą być trochę jeszcze tam i często zwracać oczy ku dziecięctwu...




georgia Krawiec

Komisja Nadzoru Spraw Trudnych

Czy wolność jest dla Ciebie dobrem? Czy chcesz mozolnie zdobytą wolność ofiarować za cenę bezpieczeństwa? Czy wgląd służb państwowych, firm i koncernów w Twoje życie prywatne jest prawowitą metodą zachowania bezpieczeństwa w wolnym kraju? Czy sądzisz, że stosowanie monitoringu i podsłuchu w pracy, w przestrzeni publicznej a nawet prywatnej, że bezgraniczne gromadzenie danych obywateli, więc też Twoich danych, pozwoli zmniejszyć zagrożenia środowiskowe, terrorystyczne, automatyczne, lawinowe, kosmiczne, totalitarne, wirtualne i duchowe? Czy dla Ciebie inwigilacja jest dobrym uczynkiem?

Właśnie tymi dylematami zajmuje się powołana 3. lipca 2015 r. w Berlinie Komisja Nadzoru Spraw Trudnych, w której grono weszło 24 tajnych członków, tzw. agentów, silnie zaangażowanych w problematykę zwalczania bezpieczeństwa na rzecz wolności. Komisja traktuje wolność jako powszechne prawo człowieka i niezależnie gdzie stacjonuje, ma za zadanie nieprzerwanie obserwować i skrupulatnie odnotowywać wszelkie przewinienia związane z inwigilacją i zniewoleniem obywateli, następnie niezwłocznie przesyłać zebrane dowody do Oka Opatrzności. Ponadto Komisja Nadzoru Spraw Trudnych nadzoruje Oko Opatrzności, by nie inwigilowało Komisji.




Kasia kalua Kryńska - Warszawa

Waiting For The Tide

Waiting For The Tide to seria zdjęć, która powstała w latach 2012-2014 podczas podróży po Irlandii. Malownicze plaże, rozległe torfowiska, drapieżne skały to charakterystyczny krajobraz dla tego regionu, szczególnie dla zachodniego wybrzeża. Częsta zmiana pogody tworzy wręcz teatralną oprawę, pełną dramatycznych kontrastów, nisko sunących chmur niesionych przez silny wiatr zapewniając niezwykłą grę świateł.
Rytm życia wyznaczają przypływy i odpływy… Kontemplując ten nieustający ruch uczymy się akceptować cykliczność zmian. Tak właśnie jawi się niezwykła aura zielonej wyspy. 5 tys. mil na krętych drogach wybrzeżem Irlandii, aparat bez obiektywu (pinhole), światło zarejestrowane bezpośrednio na średnioformatowym filmie - to dla mnie dotarcie wprost do prawdziwej natury drzemiącej w przyrodzie i w każdym z nas.




Piotr Merda - Gorzów Wlkp.

Projekt „Moja wolność”

zrodził się pod wpływem impulsu wytworzonego w mediach w związku z 25-leciem wolnych wyborów w Polsce. Jest on spojrzeniem na osoby, które urodziły się w 1989 roku. W tej chwili przechodzą w większości własną transformację, świeżo skończyły studia, wyjechały do innego miasta lub za granicę, przemieszczają się. Wchodzą w dorosłe życie i podejmują decyzje na temat swojej przyszłości.

Każdy z bohaterów tego projektu wypowiada się, czym jest dla niego wolność i jak ją rozumie. Poprzez przedmiot lub zabawkę z dzieciństwa (nierzadko ulubioną), każda z postaci nawiązuje do swoich wspomnień. Jest to symbol czasów, gdy czuliśmy się wolni, nie skrępowani zależnościami, którymi kieruje się dorosły człowiek. Niektóre osoby na zdjęciach są bardziej lub mniej wyraźne, tak jak nasze wspomnienia. Celowo zostały zniekształcone i posiadają niedoskonałości. Miejsca, które wybrałem do wykonania fotografii, nie dają się umiejscowić w konkretnym czasie, dając wolność interpretacji czasoprzestrzeni. Swoich 25-letnich bohaterów zdjęć projektu „Moja wolność” fotografowałem w miejscach, po których nie widać upływu czasu, które nadal wyglądają jak sprzed 25 lat.

Technika, dzięki której zostały uwiecznione miejsca i ludzie też jest nawiązaniem do młodości, tym razem młodości fotografii. Do wykonania zdjęć autor zastosował fotografię otworkową, która powstała około 150 lat temu. Wykonuje się ją camerą obskurą, która jest po prostu pudełkiem z dziurką. Światło, które przez nią wpada zostaje utrwalone na kliszy światłoczułej, a następnie obraz zostaje wywołany chemicznie.

Wolność jest dla mnie przestrzenią, która pozwala wyzwolić się z klatki własnego wyobrażenia rzeczywistości - tak o pojęciu wolności mówi Piotr Merda.


JUDITH

„Wolność w znaczeniu jest zupełną niezależnością od państwa, społeczeństwa, bliźnich etc. jest utopią. Ta myśl zaczyna się w głowach i tam się też kończy. Taką wolnością nie da się żyć samemu, ani z innymi. Zawsze moralność, kultura, zasady, ustawy etc. to ograniczają, albo sam się ograniczasz. Dlatego wolność zawsze się odbywa w pewnych granicach.
Wolność, która więc jest możliwa, składa się, między innymi, z możliwości otrzymania pomocy bez bycia ograniczonym przez to, i też z możliwością pomagania innym. Wolnością jest czuć, pozwalać czuć i móc powiedzieć i pokazać, co się czuje.
Wolnością jest samodzielne decydowanie, jaką drogą się chce iść. Wolność to zbadać zasady i się im sprzeciwiać. Wolność to nie dać kierować swoim strachom, lękom i obawom. Wolność znaczy mieć i wyrażać własną wolę i móc żyć bez doświadczania fizycznej i psychicznej przemocy. Wolność zaczyna się w sobie i jest drogą do szczęścia.
L'amour est l'enfant de la liberté - Miłość jest dzieckiem wolności.”




Janusz Musiał - Myszkowice/Katowice

NUDEAOBSCURA 2015

ciało
zmysłowość
ciekawość
podniecenie

obrazy

oniryczne
senne
tajemnicze
metafory

nudeaObscura
2014-2015




Kamil Myszkowski - Sosnowiec

Fotosynteza

Fotosynteza to proces w biologii, polegający na wytwarzaniu związków organicznych, zachodzący w komórkach przy udziale światła. Jest to jeden z najważniejszych procesów biochemicznych zachodzących na Ziemi. Podczas fotosyntezy światło jest absorbowane przez komórki i zamieniane na energię. Produktem ubocznym procesu jest tlen. Bez światła w fotosyntezie nie byłoby możliwe życie.
Cykl fotografii obrazuje karmiącą funkcję światła słonecznego – jest ono paliwem dla wszystkich organizmów żywych, napędza je i pobudza. Naturalna potrzeba przebywania roślin w świetle słonecznym doskonale widoczna jest na przykład w dżungli, gdzie organizmy zielone pną się coraz wyżej i wyżej, aby choć częścią swojej powierzchni czerpać słoneczną energię. Zjawisko kierowania liści w kierunku światła może być również zaobserwowane w warunkach domowych, gdzie hodowane rośliny jakby obracają się w ciągu dnia, goniąc za umykającymi promieniami.
Fotografie przedstawiają niewielkie – wydawałoby się słabe – rośliny z poziomu gruntu, uchwycone w szaleńczej pogoni wzrostu, czymś na kształt świetlnego tańca. Byle wyżej, byle mocniej, byle do światła. Słońce jest również „karmą”, bez której nie byłaby możliwa sama fotografia. To światło rysuje obraz w camerze obscurze i pozwala mu udokumentować zapoczątkowane słońcem życie.


Paweł Pierściński

POCHWAŁA OTWORKA

Znakomity lekarz i fotograf Lech Lipiec w obydwu dziedzinach notuje najwyższe osiągnięcia zawodowe i twórcze. Swoje przesłanie realizuje z pasją, żarliwością i profesjonalnym zacięciem.
W medycynie osiągnął sukcesy w kraju (utworzył i kieruje pracą Oddziału Urologii w koneckim szpitalu) oraz za granicą (uznanie za przeprowadzenie nowatorskiej operacji nerek, opisanej w fachowej prasie medycznej). Doktor nauk medycznych cieszy się niekwestionowaną opinią eksperta w swojej specjalności.
Podobne, znaczące sukcesy odnosi Lech Lipiec w fotografii, którą uprawia od 1970 roku. Zorganizował wiele wystaw indywidualnych w kraju i za granicą oraz uczestniczy z sukcesami (medale, nagrody) w wystawach zbiorowych sztuki fotograficznej. Jego droga twórcza jest zróżnicowana. Artysta podejmuje rozmaite wątki tematyczne i rozwija je w różnorodnych technikach. Powstające prace posiadają autorskie piętno, łatwo odczytywane przez miłośników i koneserów jego twórczości. Na początku była fotografia czarno biała artysty zauroczonego magią ciemni i możliwością kształtowania wizji autorskiej w trakcie opracowywania powiększenia. Twórca fotografuje dużo, szybko doskonali swój warsztat i już wkrótce osiąga mistrzostwo. Zostaje członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików w 1992 r. (Okręg Świętokrzyski w Kielcach). W kosmosie fotograficznych zainteresowań artysty pojawia się reportaż, a następnie najbliższe otoczenie: krajobraz, podróże, bliska rodzina. W latach 1987-1994 eksperymentuje z technikami szlachetnymi. Był jednym z pierwszych autorów, który przypomniał technikę „retro” gumy arabskiej i wykorzystał ją do tworzenia obrazów nasyconych elementami współczesności. Od lat 90-tych XX wieku Lech Lipiec zastosował fotografię barwną do swoich ulubionych tematów (krajobraz, architektura, przyroda, martwa natura i portret, a nade wszystko fotografia podróżnicza). W tych latach równolegle rozwijał fotografię aparatami wielkoformatowymi (od 18x24 cm), zgromadził znakomita kolekcję muzealnych kamer wielkoformatowych. Od 1997 roku namiętnie wykorzystuje zapis cyfrowy połączony z komputerowym przetwarzaniem fotografii. W tej technice dokumentuje również życie szpitala i ciekawe przypadku medyczne.

Najnowszą miłością koneckiego mistrza jest fotografia otworkowa. Szlachetny, miękko narysowany obraz zawładnął całą twórczością artysty. Lech Lipiec zaczął od zorganizowania własnego warsztatu pracy. Niezadowolony z wyników otrzymywanych aparatami wyprodukowanymi fabrycznie, osobiście skonstruował kilka własnych kamer otworkowych (na film zwojowy 6x6 cm), a następnie opracował technikę i technologię wykonywania zdjęć. Fotografuje „z ręki” lub ze statywu. Chętnie stosuje poręczny, niewielki trójnóg (wysokości około 30 cm), który pozwala uzyskać ciekawe efekty perspektywiczne. Z reguły poziomuje kamerę (stosuje dwie libelki). Aparat otworkowy nie posiada celownika ani matówki, więc jego ustawienie odbywa się na wyczucie operatora z nieznanym efektem końcowym. Z upodobaniem umieszcza źródła światła (np. słońce) w polu widzenia aparatu. Artysta osiąga znakomite efekty. Miękkie i szlachetnie narysowane obrazy o pastelowych barwach charakteryzują się równomiernym rozkładem ostrości oraz bardzo dobrym wyrównaniem kontrastów na planie zdjęciowym, a w szczególnych przypadkach cieszą widza tęczą światła rozproszonego, rozszczepionego na krawędzi otworka.
W fotografii otworkowej Lech Lipiec powrócił do „swoich” tematów. Fotografuje najbliższe otoczenie, krajobrazy, podróże bliskie i dalekie, przyrodę, architekturę, a także rodzinę (znakomite portrety żony i córek). Osobne miejsce zajmują autoportrety, najczęściej fotografowane w plenerze na tle korony lub okazałego pnia drzewa. Odpowiednie ustalenie czasu naświetlania pozwala autorowi na sfotografowanie własnej twarzy, a następnie (po szybkim opuszczeniu stanowiska) na zarysowanie struktury tła (liście lub spękana kora drzewa).
Najważniejsze w tej twórczości są krajobrazy. Artysta inspiruje się pięknymi pejzażami Ziemi Koneckiej, a także podejmuje podróże artystyczne w różne regiony Polski i do innych krajów, w których poszukuje odmiennego oświetlenia i bogactwa form krajobrazowych. Owocna okazała się wyprawa do arktycznej krainy, do Islandii, gdzie ze względu na niewielkie nasłonecznienie i konieczność stosowania przedłużonego czasu naświetlania, artysta mógł udokumentować ruch fal morskich rozbryzgujących się na przybrzeżnych głazach.
Fotografia otworkowa całkowicie zawładnęła pracą mistrza i wypełniła czas przeznaczony na odpoczynek. Lecz niepokój twórczy nie pozwala Lechowi Lipcowi na odprężenie.
Powrót do fotografii w technice gumy zaowocował pracami w formacie 100x70 cm. Trwają próby i eksperymenty z techniką "mokrej kliszy", powstają autochromy, a także badane są możliwości łamania i rozwijania klasycznej techniki w celu osiągnięcia autorskiego projektu.
Zdumiewa rozległość tematyczna oraz jakość dzieł i ogrom pracy fotograficznej, realizowanej niejako na marginesie pracy zawodowej Lecha Lipca. Z uwagą i zainteresowaniem oczekiwać będziemy na kolejne odkrycia i wynalazki znakomitego artysty.


Krzysztof Szlapa - Katowice

Wystawa „Ustąp mi słońca”

Później odbył się kongres Hellenów na Istmie. Tam uchwalono wspólną z Aleksandrem wyprawę na Persów, a wodzem wyprawy ogłoszono jego samego.
Przychodziło do niego wtedy z gratulacjami wielu mężów stanu i uczonych. Spodziewał się więc, że to samo zrobi także Diogenes z Synoty, żyjący wówczas w Koryncie. Ale Diogenes w ogóle nie zwracał uwagi na Aleksandra i nie zakłócając sobie spokoju pozostał w Kranejonie. Wobec tego król sam wybrał się do niego. Zastał go leżącego w beczce. Filozof, widząc zbliżającą się do niego tak wielką gromadę ludzi, podniósł się trochę do pozycji siedzącej i spojrzał na Aleksandra. Król pozdrowił go i przemówił doń pytając, czy ma jakie życzenie. A mędrzec na to: „Owszem, ustąp mi trochę ze słońca”.
Odpowiedź ta zrobiła na Aleksandrze podobno bardzo silne wrażenie i wzbudziła w nim podziw dla wielkości tego człowieka i jego poczucia swej wyższości. Chociaż więc obecni przy tym przyjaciele króla śmiali się z filozofa, nie wahał się im odpowiedzieć: „A jednak ja, gdybym nie był Aleksandrem, chciałbym być Diogenesem”.

Plutarch z Cheronei Żywoty sławnych mężów


Tomasz Warzyński - Mosina


motto
Jeżeli jesteś tu - to po coś ważnego.

„Resuscytacja Światła”



Cykl fotografii o człowieku i naturze - o człowieku, który znalazł się w rzeczywistości, gdzie ziemia, jako nasza „Matka”, utraciła macierzyńską moc.
O koniecznym odwróceniu ról w tej relacji - o nadziei wyjścia spod lodu, odradzaniu się, o zmartwychwstaniach.

Projekt Resuscytacja Światła długo nie mógł „złapać pierwszego oddechu” pomimo tego, że jego źródło sączy się z obrazów poprzedniego cyklu, rysującego różne portrety energii rzeczywistości, zatytułowanego In Laak' Tech - ja jestem innym ty, w którym fotograficzny c z a s różnicował formy, by mogły zadziwiać się sobą, będąc wciąż jednym. Idąc tak zapoczątkowanym tropem wyzwalającym uwagę, skupioną na wszystkim, co niesie pradawny i przyszły „Eek” - c z a s energii i powietrza - nowa era dla człowieka - zwrot w odejściu od natury, powrót do harmonii w świecie - odnalazłem przyczynę bezdechu - przygaszone bezdechem Światło.

Wulkan dla kamienia, ocean dla chmury, drzewo dla powietrza, tlen dla człowieka - oddech w synkretycznym rytmie daje puls życia. Gdy oddycha wszystko - wszystko żyje.
Światło, w pyle naszej cywilizacji, zdaje się umierać. Bez reanimacji grozi mu uwięzienie po nieskończoność w czarnej materii.

Fotografie powstały z nadzieją na nowy oddech świata, pobudzony przez człowieka, bo gdy oddycha wszystko - wszystko żyje.

Dziękuję Uczestnikom spotkań, w wyniku których powstał ten cykl, a szczególnie osobom oddającym swoją uważność podczas bezpośredniej ekspozycji światła.
Ujęte w kadr zostały:

Ania Kierzka
Diana Jachimowicz
Edyta Zapart
Edyta Wysokińska
Marta Marchlik
Dorota Szukała
Peggy Brown
Justyna Jakieła
Patrycja Modzelewska
Maja Konopka

Autor